kobiecy wspin

kobiecy wspin

czwartek, 18 lipca 2013

dobrze, że mam tylko dwie nogi....

-Tomek, jedziesz w skały na weekend? - prognozy pogody były kiepskie.
-no jeszcze się waham. a chcesz jechać?
-biorąc pod uwagę, że siedzę na izbie przyjęć w szpitalu to chyba nie dam rady... życie czasem myśli za nas. oczywiście jeśli sami nie myślimy. przydarza mi się to niestety nader często. zwłaszcza w chwilach, gdy pojawia się myśl "trzeba zrobić sobie resta od wspinania, pracy, czy czegokolwiek innego". słowem przesadziłam. lewa łąkotka bolała mnie ze dwa miesiące, zanim trafiłam do cudotwórczyni Sabinki. okleiła, zaleciła nie obciążać. nie pomogło. kolejna obietnica, że zrobię sobie resta zignorowana. czwartek 9 rano. ostatnia seria obwodów na ścianie. wspinanie przyjemne, chwyt za chwytem, stopień za stopniem idę do góry. skręcam kolano, łapię chwyt i.... ból. ląduję na materacu z rękami na prawym kolanie. chrupnęło. chwilę później mam przykładany lód na kolano. nie boli. koleżanka podrzuca mnie do centrum i idę do pracy. wieczorem wpadam na ścianę kupić jakieś spodnie do wspinania. ból się nasila. nie wracam do domu, za to ląduję na izbie przyjęć.

 -tu nie ma ortopedy. proszę iść na Szaserów. dokuśtykałam do przystanku. uciekły mi dwa autobusy, ale dzielnie czekam. telefon do Seby - może podrzuci mnie te 500 metrów samochodem. niestety jest gdzieś w mieście ze znajomymi. godzinę później czekam na wyniki rentgena. i kolejną godzinę i jeszcze kolejną... siostry zakonne kazały mi czekać tam, gdzie one. koło 23.00 korytarz opustoszał. -jeszcze tu pani siedzi?
- ano jeszcze..
- ale z kolanem to na urazówkę. straciła pani 2 godziny.. już nawet nie mam siły się zdenerwować. na szczęście podwieźli mnie na wózku (gdyby nie ten ból, to z własnej woli nie siadłabym na nim). rozmowa z mało przyjemnym lekarzem powoli się rozluźnia. koniecznie chce wiedzieć co fajnego wykopałam ostatnio. człowieku - myślę sobie- ja ostatnio to wykopywałam głównie kurz z półek z książkami w bibliotekach a teraz zdzieram buty biegając z fakturami za taczki, łopaty i niwelator ;) jedyne, co mnie interesuje, to czy mam całe więzadła. aaa są CAŁE! z wrażenia zapominam zapytać, co z łąkotką.
 -sama pani jest?
-no sama.
-a jak wróci pani do domu?
-taksówką, blisko mieszkam.
-no dobrze, proszę chłodzić, chodzić w stabilizatorze i o jednej kuli przynajmniej. i tak 3 tyg. uff....


 we wtorek zapadł wyrok. nie 3 a 6 tyg. nie w stabilizatorze, tylko wielkiej ortezie i nie o jednej a o dwóch kulach. usg we środę, więc zapadnie wyrok, czy mam uszkodzoną łąkotkę czy nie. jeśli tak, to operacja wyciśnie ze mnie 4000... chyba zrobię kwestę na ulicy, bo to mój 4,5 miesięczny dochód ;) ale jest dobrze - napęd na 4 koła, drążek i chwytotablica przez następne 5 tyg. i mogę wrócić do wspinu. tylko chodzić nie mogę za dużo. i to mnie boli bardziej niż kolano :D



cdn.

2 komentarze:

  1. No normalnie znalazłam Ciebie! Pisz, ja też się zabiorę, bo mi blog zdechł prawie:). Całus

    OdpowiedzUsuń
  2. łojoj, już nie pamiętam, jak tu się poruszać. no mi też zdechł.... ale biję się w piersi i obiecuję poprawę:)

    OdpowiedzUsuń