kobiecy wspin

kobiecy wspin

środa, 18 września 2013

pierwszy krok w chmurach..

życie chłoszcze, jak to mawiają moi przyjaciele. ostatnio mogłam się przekonać z tzw. "autopsji własnej" jak trudne może być chodzenie. dosłownie. po miesiącu chodzenia w ortezie zanik mięśnia był nieunikniony. ba, on zanikł mi w tydzień.... przyszedł jednak czas na naukę chodzenia (dobrze, że techniki siadania i wstawania nie musiałam opanowywać od nowa...;) otóż kto nie miał okazji się przekonać, niech uwierzy na słowo - chodzenie to czynność niezwykle skomplikowana technicznie. i tu niestety nie da się zaaplikować popularnego wśród wspinaczy powiedzenia, że prawdziwa siła techniki się nie boi, bowiem w mojej prawej nodze ani siły ani techniki chodzenia nie było za grosz. pierwszy krok w tył o dziwo okazał się być znacznie łatwiejszy. potem zaczęły się schody.. dosłownie.  Sabinka postawiła mi schodek, pokazała co i jak mam zrobić i.... do dzieła. stanęłam jak wryta. spoglądając na przemian na schodek i na Sabkę tysiąc myśli przebiegało mi przez głowę a z mojego gardła, ba z dna serca, wyrwało się jedynie: "boję się". schodek (niższy niż standardowe) okazał się przepaścią na miarę skoku na bungee, 15-metrowego lotu na linie w skałach, jednym słowem zestresował mnie niemal tak samo, jak obrona doktoratu (na której zaliczyłam pierwszy w życiu black out ;) dało radę, choć myślałam, że urwę wszystkie więzadła jakie mam w kolanie. nie mogłam niestety skorzystać z dobrej wspinaczkowej rady "trzymaj się mocno i rób wszystko statycznie", bowiem schodek nie był zaporęczowany hehe. poszło. następne zdziwienie spotkało mnie po kolejnym miesiącu - zdjęcie ortezy już na dobre i powrót do fizycznej sprawności kończyny. przysięgam, że takiego bólu, jaki odczuwałam przy doginaniu nogi do 115 stopni (na 125 st. możliwych) nie czułam nawet w trakcie zapalenia dziąsła, jak mi rosła ósemka.... i obiecuję, nie będę się śmiać z żadnego mojego kolegi-wspinacza, który próbuje rozpaczliwie się rozciągnąć w trakcie treningu. próba rozciągania nieistniejącego niemal mięśnia czworogłowego i ból z tym związany porównałabym do porodu, choć w tej materii nie mam doświadczenia (więc się więcej nie odzywam ;)

dziś rzeczywistość skonfrontowała mnie z przysiadami, ale tej tragi-farsy nie będę już komentować. jedyna wskazówka w tej materii to "trzymaj d*** między nogami". idę się powspinać w niedzielę, najwyżej rozwalę się znowu ;)

spodobało mi się ostatnio



co to znaczy, jak dwa dni z rzędu śni się ta sama osoba, której się nie zna??